- środa, 28 października 2015

Darz Bór !!!


Ostatni weekend upłynął mi pod hasłem Hubertus 2015 :) I to nie byle gdzie, tylko w miejscu, z którego mam milion najpozytywniejszych wspomnień i, do którego kocham wracać - Stadnina Koni Żabno... To aktualnie jedna z bardzo niewielu okazji, żeby móc spotkać wszystkich bliskich znajomych w jednym miejscu i w pełnym składzie, więc tym bardziej zawszę cieszę się na ten wyjazd.
W tym roku stanął on przez chwilę pod znakiem zapytania i w zasadzie do ostatniego momentu nie wiedzieliśmy czy uda nam się pojechać, więc nie bawiłam się zbytnio w planowanie mojego hubertusowego outfitu. W czwartek zapadła ostateczna decyzja, że jednak jedziemy, no więc wpadłam lekko w ubraniową panikę, jako że większość moich "wyjściowych" jeździeckich rzeczy lata świetności ma już za sobą. I w takiej sytuacji zawsze dobrze jest mieć pod ręką męża, który pracuje w salonie jeździeckim :D Nie łatwo takiego znaleźć, nie mniej jednak polecam bardzo, bardzo :)
Zdefiniowanie koloru przewodniego, w jakim miała być moja hubertusowa stylówka, nie było bardzo trudne w związku z przeżywaniem ostatnio fiksacji na punkcie koloru bordowego.
Postawiłam więc na czaprak Fair Play Ruby, bordowy z granatową wstawką i do tego granatowe owijki.


Następnie stanęłam przed kolejnym dylematem, no bo przecież w coś się trzeba ubrać... Ale teraz tak: na galowo, czy może bardziej elegancko-treningowo? Bardzo mnie kusiła wizja założenia mojej ukochanej softshellowej marynarki konkursowej (o kulisach powstawania, której możecie przeczytać tutaj: http://e-questrianart.blogspot.com/2013/09/jeste-projektante.html), ale znów pojawił się mały problem, bo przecież aktualnie ma ona jasnozielony kołnierzyk, który "ni w pięć, ni w dziewięć" do bordowego czapraka nie pasuje. Co robić, co robić...

I tu właśnie nadarzyła się okazja odpalenia maszyny do szycia, która cierpliwie czekała na ten moment w skrzyni od jakiegoś pół roku. Jako, że akurat miałam w domu kawałek bordowego materiału i urlop w piątek, to zasiadłam do maszyny jak rasowa krawcowa i stwierdziłam, że kołnierzyk bordowy do marynarki sobie przyszyję :D
Pominę fakt, że przez co najmniej 40 minut rozkminiałam jak się zakłada nitkę na tą maszynę, ale jak już się udało, zabrałam się ostro do roboty. Po 3 godzinach pozrywanych nitek, wypruciach, wszywaniach na nowo, podwijania, docinania i uważania żeby nie przeszyć sobie palca - osiągnęłam sukces. Bordowy kołnierzyk siedział na marynarce i nawet istniała szansa, że nie odleci z pierwszym podmuchem wiatru :D

Całą pracę skończyłam mniej więcej o godzinie 19:00 kiedy to miałam mieć już za sobą spakowanie wszystkich naszych rzeczy i być gotowa do drogi (jako że przed nami ok. 250 km). No ale cóż...., trzeba mieć w życiu jakieś priorytety prawda ? :)

Dotarliśmy na miejsce późno (ok. 1:00 w nocy), poszliśmy spać jeszcze później (ok 4:00) bo przecież nie mogliśmy się nagadać i wstaliśmy w sobotę zdecydowanie za wcześnie :D
Hubertus był w tym roku trochę inny niż wszystkie do tej pory, bo mega oficjalny z udziałem m.in. myśliwych, ułanów, sokolników i pokazami psów myśliwskich.

W tym miejscu muszę napisać, że w przydziale dostałam konia, o którym nawet w najśmielszych marzeniach nie myślałam i do którego mój cały przygotowany zestaw pasował idealnie !!!
Wyszło lepiej niż dobrze, biorąc pod uwagę, że już sam Justus ma w genach prezencję 100/100 :)
Z resztą oceńcie sami:








Tak polubiliśmy się z Justusem, że również drugiego dnia okazało się, że mogę na nim jechać, w dodatku jako master zastępu i mówię Wam, że jeśli chodzi o jazdę w terenie, to nie ma lepszego uczucia niż prowadzenie zastępu na galopującym z nóżki zrównoważonym ogierze <3

Dobrze, że pakując się na wyjazd przezornie wrzuciłam do torby rzeczy, z których mogłam szybko złożyć outfit na drugi dzień hubertusa, jako że moje białe bryczesy po pierwszym dniu nie nadawały się już absolutnie do niczego. Drugi dzień był więc już w wydaniu mniej formalnym, co nie znaczy, że gorszym :D







Także podsumowując, było wspaniale (jak zawsze z resztą ), pogoda dopisała w 100% więc do domu mimo zmęczenia wróciłam z bateriami naładowanymi pozytywną energią. Życzę każdemu z Was, aby miał choć jeden tak wspaniały przepis na szczęście :)

Podziękowania za zdjęcia dla  Stadniny Koni Żabno, Mateusza Staszałka, Wiktorii Szmyd, Agaty Pietrykowskiej, Aleksandry Czajkowskiej, Foto KK, RafikArts (jeśli kogoś nie wymieniłam to proszę o kontakt).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz