Głównym czynnikiem, który zadecydował o stworzeniu przeze
mnie własnej marynarki jeździeckiej był fakt, iż nie mogłam znaleźć idealnej
marynarki pośród wszystkich tych dostępnych na rynku, w przedziale cenowym,
który by mnie interesował. Pod pojęciem idealna, mam na myśli: krój,
dopasowanie, kolor, wykończenie, no i materiał z którego był zrobiony, a więc w
sumie sporo tych zmiennych się zebrało. Problem polega na tym, że jak już sobie
coś w głowie umyślę, to za wszelką cenę próbuję znaleźć identyczną rzecz, co w
gruncie rzeczy graniczy niemal z cudem.
Długo zbierałam się do realizacji tego pomysłu, aż wreszcie udało mi się kupić w dobrej cenie
materiał, którego potrzebowałam –
softshell. Tak, wiem, pomyślicie, że w tej chwili co druga marynarka jeździecka
zrobiona jest z softshellu i wybór jest spory, ale tak jak już wspomniałam,
znalezienie egzemplarza odpowiednio uszytego i to z detalem który mnie interesował
zawęziło krąg moich poszukiwań do zera.
Po zakupieniu softshellu, skompletowanie pozostałych dodatków
(odpowiedniego koloru alcantary na wykończenie kołnierzyka i guzików) było już,
powiedzmy, formalnością.
Zgromadzenie wszystkich niezbędnych materiałów, było jednak
dopiero połową sukcesów, jako, że szyć marynarek nie potrafię (jeszcze) to
przydałaby się jakaś krawcowa z pomysłem i polotem.
Los jednak chciał, że znałam taką na długo przed pomysłem
uszycia marynarki. A więc później
wszystko potoczyło się już błyskawicznie: przedyskutowanie kroju, miara,
szycie, przymiarki, wykończenie. Mówisz i masz.
W życiu nie byłam bardziej zadowolona :)
No ale co? W sklepie,
w którym kupowałam softshell, była dostawa nowego koloru – turkusowego o.O Na
szczęście mój zdrowy rozsądek przetłumaczył mi skutecznie, że nie potrzebuję
kolejnej (w sumie już 3) marynarki na zawody, jako, że jestem bardziej
„niedzielnym zawodnikiem” . No więc zagryzłam zęby i stwierdziłam, że poczekam,
aż czubek ubraniowy w mojej głowie w końcu ucichnie.
Ni z tego, ni z owego dzwoni koleżanka – zrób mi marynarkę
na zawody. Moim jedynym pytaniem było, czy może być turkusowa. Po uzyskaniu
odpowiedzi twierdzącej, szybkie zakupy przez internet i rura do krawcowej. I znów powtórka
scenariusza, jako, że koleżanka nosi ten sam rozmiar co ja z miarą nie było
problemu. Mniej więcej po tygodniu pojechałam po odbiór. Jak ją założyłam, to
naprawdę szczerze nie chciałam jej sprzedać, tak bardzo. No ale mus, to mus. I koniec końców miło było
popatrzeć, jak ktoś bardzo dobrze prezentuje się w marynarce mojego pomysłu.
Jeszcze kilka słów o tym dlaczego zdecydowałam się na
softshell. Po pierwsze zależało mi tym, żeby w razie złej pogody nie trzeba
było na marynarkę zakładać, żadnej dodatkowej kurtki. Jako, że softshell jest
wiatro- i wodoodporny, to nadawał się idealnie. Poza tym jest materiałem elastycznym,
więc można go bez problemu nawet mocno dopasować do sylwetki, a i tak nie
będzie ograniczał ruchów w trakcie skoku, poza tym nie potrzeba wszywać pod
niego żadnych podszewek. Po trzecie softshell, który kupiłam posiadał po jednej
stronie polar, więc wszystkie starty w sezonie halowym spokojnie można jeździć
w nim bez dodatkowych warstw poza termokoszulką i koszulką konkursową. Wiadomo,
że latem przy temperaturze 25 stopni, może być lekko za ciepło, ale z tym samym
problemem borykamy się w marynarce uszytej z innego materiału, którą de facto i
tak na przejazd zdejmujemy.
Moja marynarka, przeszła nawet testy na otwartym lodowisku
na łyżwach przy minusowej temperaturze (miałam na sobie co prawda bezrękawnik
co by nie wyglądać zbyt idiotycznie).
No i niestety (lub stety) mam już pomysł na koleją
marynarkę. Niech tylko znajdę odpowiedni kolor softshellu… No i bezapelacyjnie
zaczynam naukę szycia, żeby nikt się nie przyczepił, że nie robię moich
marynarek sama :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz