- piątek, 14 grudnia 2012

Złoty zestaw

I jak tam Moi Drodzy oswoiliście się już z Panią Zimą, która na Polskiej Syberii,gdzie obecnie przebywam, zdążyła już pokazać swoje srogie oblicze? Ja bynajmniej..., a to dlatego,że dolna granica mojego komfortu termicznego kończy się gdzieś w okolicach +10 stopni Celsjusza, a ostatnimi czasy na termometrze z rana wita mnie jedyne -13 :/ Nie mogę jednak powiedzieć, że bezchmurne niebo, pełne słońce i wszechobecna szadź nie tworzą zapierającego dech w piersiach krajobrazu, szczególnie na Mazurach, gdzie do tego wszystkiego dochodzi cisza, spokój i poranna kawa:) Dla wszystkich chętnych zobaczenia jak taka piękna aura wygląda u nas klikamy w link
Uhh...powiało nostalgią trochę:P. Niemniej jednak pogoda, jak ta wyżej opisana, występuje niestety w  mniejszości w tej zimowej aurze i zdecydowanie wypiera ją depresyjne,zachmurzone niebo i WIATR!!!, którego o tej porze roku szczerze nienawidzę, bo nawet z temperatury -1 (tak jak wczoraj) potrafi zrobić rozsadzający zatoki zamrażalnik.
Ja, z kolei,wiedziona pierwotnymi instynktami, na samą myśl o tym, że mam wystawić chociaż kawałek gołej skóry na to zimno, zarzucam na siebie wszelkie możliwe ciepłe rzeczy, w liczbie co najmniej 1000... Po czym schodzę do stajni, przez 5 minut cieszę się z tego, że mi ciepło, zaczynam ścielić w boksach i... zdejmować z siebie po kolei wszystkie warstwy bo robi mi się za gorąco, po czym znów ubieram się wychodząc lonżować któregoś konia  i tak w kółko.... Jako osoba o słabych nerwach dodam, że trafia mnie przy tym wszystkim szlag. Podobnie sprawa ma się, gdy przychodzi wsiąść na konia.Pierwsze 10 minut to walka o życie, bo trzeba konia rozstępować, a ja myślę tylko o tym, żeby ruszyć już kłusem i się rozgrzać.Później już jakoś idzie, do momentu, gdy nadchodzi faza końcowego stępowania, a ja spocona z tytułu wcześniejszej pracy w sekundę zamieniam się w sopel lodu. Najchętniej wcale nie okrywałabym konia derką, tylko sama się w nią zawinęła, jak w kokon. Pytanie więc zrodziło się samo, jak tu się ubrać do jazdy na koniu, żeby nie zamarznąć na początku i końcu jazdy i nie rozbierać się w trakcie? Ja metodą prób i błędów znalazłam tzw. ZŁOTY ZESTAW, który spełnia wszystkie moje oczekiwania:)
Ogólnie rzecz biorąc, pierwszym moim wyznacznikiem tego czy odpowiednio się ubrałam, jest moment czyszczenia konia:D Piszę to całkiem serio, bo w chwili kiedy zaczynam czyścić i momentalnie robi się gorąco, oznacza to, że ta sama sytuacja powtórzy się wkrótce podczas jazdy. Także jest to ostatnia chwila, w której można lekko zmodyfikować swoją garderobę.
A mój "złoty zestaw" składa się z:
- termokoszulki z długim rękawem
- polar zapinany pod szyję
- kurtka narciarska z membraną, oddychająca, nieprzewiewna i nieprzemakalna.

Co do termokoszulki, to początkowo nie byłam przekonana do tego wynalazku, bo biorąc na logikę, jak coś, co jest w 100% syntetyczne, może zapobiegać zgrzaniu się podczas wysiłku fizycznego? A jednak.
Zadaniem bielizny termoaktywnej, jest nie wchłanianie potu, a przepuszczanie go do następnej warstwy, dzięki czemu, materiał, który przylega bezpośrednio do ciała pozostaje suchy. I uwierzcie mi, ten patent sprawdza się w 100%. Ja z moimi termokoszulkami nie rozstaję się aż do wiosny . Kolejną warstwą jest polar(i tutaj znów polecam wam decathlon w tych sprawach),który, tak jak w przypadku osuszających derek, wyciąga całą wilgoć na zewnątrz  a ta ostatecznie uchodzi przez wspomnianą wcześniej narciarską kurtkę. Jest ona stosunkowo cienka, przez co nie nadaję się zbytnio do hasania w niej piechotą w duże mrozy, ale przecież nie do tego została zaprojektowana. I nie myślcie sobie, że zapłaciłam za nią majątek,bo na nartach nie jeżdżę, a perspektywa wydania paru stówek również nie jest dla mnie zbyt kolorowa. Na szczęście z pomocą przyszedł mój odwieczny przyjaciel Lumpex,w którym nabyłam ową kurtkę za całe 20 zł. :)
Jeśli chodzi o dół, to bardzo chętnie przytuliłabym jakieś bryczesy Pikeura z softshellu, ale znów powraca ta wspomniana wcześniej kolorowa perspektywa i jej złotówki:/ Także radzę sobie w zwykłych bryczesach z jakiegoś grubszego materiału (np. sztruksu), a przy bardzo dużym mrozie,zakładam pod spód bawełniane leginsy. Co do termoaktywnych"getrów" :D to dalej nie jestem przekonana, bo akurat w nogach nadmiar ciepła wolałabym zatrzymać, więc póki co te bawełniane służą mi dosyć dobrze. Oczywiście nie wspominam już o termobutach i czasem podwójnych skarpetach, bo są to rzeczy nieodzowne. Podobnie jak szalik i opaska na uszy,lub komin jak w moim przypadku,który jednocześnie zakrywa uszy i całą szyję, nie pozostawiając przy tym żadnej szczeliny na wiatr. Taki wspaniały komin mam z Euro-stara (jakby inaczej).
Wygląda on tak:


Zdjęcie zapożyczone ze strony www.konie.sklep.pl

Ja dodatkowo zaciągam go właśnie jeszcze na uszy, czapka na głowę, koniecznie,żeby zasłonić zatoki, dobry, tłusty krem na policzki i JAZDAAAAAAA :)
A dodatkowo naprawdę polecam Wam trójpalcowe rękawiczki Horze, które możecie znaleźć w moim poście o rękawiczkach. Ja co prawda nabyłam poliestrowe, co nie zmienia faktu, że momentami są nawet za ciepłe:) Posiadają w środku polarowy wkład, który można wyjąć i uprać w pralce,a jednocześnie odchudzić rękawiczki, żeby nie było w nich tak gorąco. Na początku kiepsko w nich idzie obsługa różnych rzeczy i trzymanie wodzy, ale to kwestia przyzwyczajenia.
Podsumowując,jeśli nie uśmiecha Wam się ubieranie na cebulę i aparycja ludzika Micheline to polecam wypróbować mój "złoty zestaw",który w praktyce naprawdę sprawdza się jak złoto.:)
 Pozdrawiam Was śniegowe potwory:)


2 komentarze:

  1. super, napewno wykorzystam twój pomysł :)
    Mam nadzieję, że złoty zestaw będzie mi się przydawał w każdym roku :)

    OdpowiedzUsuń
  2. super blog :) czekam na kolejne notki :)

    OdpowiedzUsuń